sobota, 16 sierpnia 2014

8. Nieposkromiona

Dzień dobry!
W tym rozdziale będzie działo się wiele, zbyt wiele. Emocje jakie wam przyniesie, zostaną do kolejnego rozdziału. To będzie jeden z ciekawszych rozdziałów, które trzeba będzie zrozumieć i czytać w skupieniu. Sama pisząc to, wiele razy kasowałam zdania i nie mogłam zastąpić ich innymi słowami. W końcu udało mi się i o to przed waszymi oczami stoi świeży rozdział ósmy.
Mojry namieszały, ale także przepowiedziały bardzo smutną rzecz. Do końca rodzeństwo nie wiedziało  o co chodzi. W Tartarze dzieją się straszne rzeczy, Tytani szykują atak. Zeus jest roztrzęsiony, ale gotowy do walki, tak jak inni bogowie i herosi. Eden zastanawia się nad związaniem z Claudią. Są połączeni krwią, nie jest to bezpieczne. Ciągnie go do niej ciałem i tylko ciałem. Lottie wysłuchuję go i stwierdza, że musi się wyrzec swojej krwi, skoro nie czuję do niej miłości. Sama zastanawia się, kiedy ona zostanie z kimś związana. Królowa zdrowieje, jednak dostaję nowych siwych włosów, ponieważ ktoś zamknął oczy, by inny mógł je otworzyć. Meduza mówi im o przepowiedni, ale w punkcie kulminacyjnym, popełnia samobójstwo. Lottie nie wytrzymuje nerwowo. 
Opis dzisiejszego rozdziału krótszy od poprzedniego, ale nie muszę przekonywać was więcej do czytania, taką mam nadzieję. Proszę o komentowanie i udostępnianie mojego blogga, niedługo moje leczenie dobiegnie końca i będę miała czas na promowanie mojej opowieści. 
Pytanie rozdziału ósmego: Jaki jest twój ulubiony mit i dlaczego? 
Pozdrawiam i życzę miłego czytania!


         - Lottie, myślę, że to wszystko jest winą Kronosa. On zbudził Tyfona i przyciągnął na swoją stronę. Niedługo Olimp nie będzie istniał, chyba że coś z tym zrobimy.- wracali z Olimpu. Dowiedzieli się wielu rzeczy od Zeusa. Powiedział o swoich zmartwieniach tym, iż na Krecie (gdzie znajduję się Tartar) jest więcej energii niż dotychczas. O wiele więcej. Nie może wysłać tam żadnego z boskich posłańców-nawet Hermesa- bo wie co ich wszystkich czeka, jeśli Tytani wydostali się na powierzchnię. Zostaliby okrutnie torturowani, a przede wszystkim wydobyli by  z niego informacje gdzie jest Olimp i jak się na niego dostać, a wtedy byłaby masakra. Świat zmieniłby się. Kompletnie.
- Chciałabym wiedzieć, co moglibyśmy zrobić. Nie mam pojęcia. Ani Kronos, ani Gaja nie odzywają się odkąd Claudia jest u nas. Znaleźliśmy półboga sprawiającego zagrożenie i już się ze mną nie kontaktują. Dziwne, ale tak się dzieję, niestety. Jakbym miała coś do tej sprawy to próbowaliby mnie przeciągnąć na swoją stronę, czy coś. Nie uważasz?
- Nie mówię, że chodzi akurat o przyciągnięcie ciebie na swoją stronę. Wątpię, by chcieli abyś w tym uczestniczyła i narażała się na śmierć. Gdybyś nie była dla nich ważna to nie daliby ci cząstek siebie. Nawet urodę masz po Gaji.- uśmiechnął się lekko, ale blondynka wciąż była poważna. Usłyszała wiele przykrych słów o Kronosie, a przecież to jest jej prawdziwy ojciec. Najbardziej bolała świadomość, że wszystko co usłyszała, to prawda.
- Nie oszukujmy się, że po to nas stworzyli, aby odzyskać władzę na Olimpie. Ale coś im widocznie nie wyszło, skoro żadne z nas jeszcze nie wylądowało na Krecie. No i Zeus to mój ziomek, nic na to nie poradzę.
- Masz rację. Jednak dalej sądzę, że wykorzystają nas do czegoś większego. Ale wtedy zdecydujemy czy tego chcemy czy nie, jasne? Myślimy o sobie. O sobie Lottie.- ścisnął jej kolano, chcąc jej coś przekazać. Pokiwała głową i skupiła się na widokach za oknem.
- Mojry. Jedźmy. Pomogą nam.
- Po co? Lot...
- Rób co mówię.
          Godzinę później byli w Newcastle, tam gdzie siedzibę miały mojry. Trzy istoty o jednym oku, przepowiadającym przyszłość. Jak zwykle nie były zadowolone na ich widok. Mojry nie lubią Bogów ani Tytanów, a właśnie takimi ich uważały. Jednak nie mogły nic zrobić, oprócz przepowiedzenia przyszłości. Musiały.
- Nic wielkiego się nie dzieje.- powiedziała najniższa i najpulchniejsza, za chwilę najwyższa wytrąciła jej oko i zrobiła skupioną minę.
- Człowiek.- zaskrzeczała i odrzuciła od siebie oko, które poturlało się wprost pod nogi Lottie. Spojrzała na nie z uniesioną brwią.
- Nie człowiek, a córka Hermesa, nie musicie się martwić.- przewróciła oczami i podała z niesmakiem oko jednej z mojr. Spojrzała na nią i długimi pazurami odgarnęła kosmyki blond loczków.
- Moje dziecko, musisz przejść przez niewyobrażalne piekło, aby poznać szczęście.
          Jęknęła i odsunęła się od niej. Spojrzała z perłoworóżowymi łzami w oczach na brata. Miał ochotę podejść do niej i mocno przytulić, ale nie mógł. Nie w tym miejscu. Przełknął głośno ślinę i czekał na przepowiednię dla samego siebie.
- Podejmuj właściwe decyzje pamiętając, by być wiernym sobie.
         Chciał jak najszybciej znaleźć się w objęciach siostry. By ponownie poczuć, że ma się kim zajmować. Że nie stracił wszystkich, na których mu zależy.
- Chwila, chwila... - odezwała się środkowa, przyglądając wielkiej kuli. Miała nieodgadniony wyraz twarzy. Jakby była zmartwiona, rozwścieczona i zasmucona.
- Ktoś oczy zamknąć musi, by inny otworzyć je mógł.
          Wracali do domu w całkowitej ciszy, trzymając się za rękę. Eden puszczał dłoń siostry tylko wtedy, gdy musiał zmienić biegi. Potrzebowali siebie i swojej obecności. Eden zrozumiał, że nic nie może ich poróżnić. Nawet dziewczyna, z którą jest związany krwią. Nic nich nie poróżni, nie pozwoli na to.
           W domu znaleźli się wieczorem. Nikt na nich nie czekał w salonie, więc każdy pewnie był zajęty. Postanowili pójść z nektarem uzdrawiającym prosto do komnaty rodziców. Ojciec był na polowaniach ze swoimi żołnierzami, więc matka została sama. Uściskała ich mocno na powitanie i w podzięce. Gdy opróżniła metalowy kubek z nektarem, jej ciało powoli zaczynało wracać do normy, czyli do nieskazitelnej bieli.
- Mamo.. Musimy poważnie porozmawiać.- zaczął Eden, trzymając blondynkę na kolanach. Nosili sekret i tylko z jedną osobą, mogli się nim podzielić.
-  Co się stało? Coś z Zeusem?- zmarszczyła brwi, wychodząc spod pierzyny. Jej długa piżama sięgała prawie ziemi. Lubiła staromodne ubrania, ale dzieci nie przekonała do noszenia ich. Nie podobało jej się to, że Lottie chodzi w obcisłych spodniach czy spódnicach do połowy uda. Ale co mogła zrobić?
- O wiele gorzej.- westchnął.
- Zeus powiedział na o Tytanach. Obalili Tartar. Mamo, Tartar już nie istnieje. Wszyscy z niego wyszli i szykują się do podjęcia władzy na Olimpie. Ale najpierw muszą dowiedzieć się jak się tam dostać i gdzie on jest przede wszystkim.
- Co my teraz zrobimy?- jęknęła, zakrywając usta dłonią.
- Wy nic. My- coś zrobimy.
- Jak to?
- Mamo- zaczęła Lottie, wstając z kolan brata. Uklękła koło mamy i złapała ją za rękę.- Musimy. To nasz świat, nie wasz. Nie możecie walczyć o coś, w czym nie żyjecie i nie interesujecie się.
- Lottie!- krzyknął Oscar, zjawiając się obok niej. Podniósł ją gwałtownie na nogi i skierował w stronę drzwi.
- O co ci chodzi?- odepchnęła go i stanęła.
- Paula rodzi szybko!  Adam nie może sobie poradzić zaszły komplikacje. Ona umiera i jej dzieci również.
          Gdyby mogła to pewnie by zemdlała. To nie tak, że wampiry nie mdleją- mdleją, ale bardzo rzadko i kiedy stanie się coś na prawdę niebywałego. Większa prawdopodobność tego jest wtedy, kiedy wampir jest głodny albo niedożywiony. Wtedy może tracić przytomność co chwilę. Oscar złapał ją za rękę, a po chwili znaleźli się w sali gdzie leżała Paula. Wszędzie było pełno krwi, a dziewczyna była niemal przezroczysta.
- Co mam robić?- jęknęła Lottie. Kiedy idzie o życie jej bliskich, gubi się. Czasami to wszystko ją przytłacza tak bardzo, że zachowuję się jakby była posągiem. Nie może się ruszyć.
- Użyj mocy! Ona umiera.- mówił zrozpaczony Marco. Paula jest jego siostrą, więc nic dziwnego że się tak martwi, Gdzieś w tym tłumie dostrzegła proste, brązowe włosy ale też nie zwróciła na nie uwagi. Królowa stanęła wyraźnie zasmucona w drzwiach.
- Do dzieła Lottie. - szepnęła, a mimo to było jej słychać w krzykach Pauli i szlochu Marco.
          Po tych słowach blondynka nie zastanawiała się długo. Podeszła do łóżka i dotknęła czoła Pauli. Chciała przesłać jej część swojej energii, ale przypomniała sobie, że to nie działa jeśli ktoś jest umierający i jest wampirem. Przeklęła cicho. Gdyby jej ojciec to usłyszał, nie wyszłaby z zamku przez kolejny wiek. Musiała zdecydować się na coś bolesnego dla Pauli, ale najskuteczniejszego. Przebiegła ręką po jej czole, następnie po klatce piersiowej i w końcu brzuchu. Na trzeci wdech mocno nacisnęła brzuch, powodując kolejny mocny krzyk Pauli. Każdy na sali wiedział, że to trzeba zrobić i może zrobić to tylko nieśmiertelny, a najbardziej komfortowe dla dziewczyny będzie jeśli zrobi to druga dziewczyna. Na szczęście jest tutaj Lottie, bo Sara nie miałaby odwagi aby odebrać poród w dość brutalny sposób. Odetchnij. Na trzeci wdech przyj. wysłała informacje w jej myślach. Czarnowłosa pokiwała głową. Była zalana potem i cała się trzęsła. No dalej kochanie. kolejna informacja przesłana w stronę starszej wampirzycy. Pisnęła, kiedy poczuła kolejną falę bólu przeszywającą jej ciało. Nic się nie stało, dzieci nie wychodziły. Lottie musiała zdecydować i postawić wszystko na jedną kartę. Przeżyje tylko jedne dziecko. Ucisnęła ponownie ale tym razem Paula nie powstrzymała się od parcia. Wyszła główka. Dobrze, jeszcze trochę. Nie przerywaj, tak właśnie. mówiła do niej w myślach. Kolejny raz dziecko nie mogło wyjść, więc wyciągnęła je siłą. Było człowiekiem, jego serduszko biło. Drugie wyszło tak niemal od razu po pierwszym. W różnicy trzech sekund. Czasami to nie jest możliwe, ale to wampirzy świat. Tu nie ma zasad. Paula odetchnęła, ale czuła się słabo. Dzieci umierały. Oboje byli ludźmi. Królowa spojrzała na swoją córkę, dobrze wiedząc, co ta ma zrobić. Obie o tym pomyślały.
- Zrób to, ono umiera.- powiedziała ze łzami w oczach. Przeżywała to tak samo jak wszyscy, ale nie miała siły przez swoją chorobę. Blondynka zacisnęła szczęki i ugryzła dziecko. Przesłała jad w jego malutką rączkę, rozrywając ją, ale to ich najmniejszy problem. Jedno z dzieci właśnie umarło. Adam pokręcił głową i poszedł gdzieś z maleńkim ciałem. Paula szlochała cicho, Marco starał się ją pocieszać. Nagle coś się stało. Coś trzasnęło. Paula krzyknęła głośno, a jej ciało zaczęło się rozpadać. Nikt nie wiedział co się stało. Blondynka odwróciła się z żyjącym dzieckiem. Wampirzym dzieckiem i podała je pielęgniarce, która miała się nim zająć. Podeszła do łóżka, gdzie zostały prochy dziewczyny.
- Jak to się stało?
- Nie wiem. Ona... zniknęła.- szepnął zdruzgotany Marco, po chwili schował twarz w dłoniach, a z jego oczu wylewały się brązowe łzy.
- Lottie, mojry...- powiedział Eden, przypominając przepowiednie ale Lottie pokręciła głową. To nie mogło być to, to nie miało prawa zajść akurat dzisiaj. To nie tak działa.
- Nie, to nie to.
- Mojry? - spytała ich matka.
- Była przep....
          Blondynka nie dokończyła, bo usłyszała szyderczy śmiech zmieszany z piskiem z lochów. Jakim cudem Meduza uwolniła się z tego więzienia? Zjawiła się tam momentalnie, jako pierwsza. Strażnik nie żył, jego ciało zmieniło się w proch. Meduza uśmiechała się szeroko i miała przytknięty do gardła nóż.
- Jak...- zaczęła cicho, ale ta ponownie się zaśmiała, a jej czarne loki podskakiwały na piersi. Była prawie naga, więc już wiadomo, jak wydostała się z lochów. Dobrze, że strażnik nauczył się raz na wieki, że nie ulega się wdziękom więźniom. Nigdy.
- Kochanie, nie cieszysz się, że mnie widzisz?- zachichotała i zakryła usta dłonią, nie odrywając ostrza od szyi. Nacięła sobie już odrobinę skórę.
- Czego chcesz?- mruknęła rozwścieczona. Dzisiaj miała zdecydowanie zły dzień. Najgorszy od wieku. Meduza ponownie się zaśmiała, tym razem pokazując się w pełnej krasie. A może i zapłaciła mu przed zamordowaniem go...
- Odebrałaś mi wszystko co miałam, wszystko co chciałam. Jestem przeszczęśliwa, że to ja teraz wiem, czego ty chcesz wiedzieć.
          Jej oczy zapłonęły ciemną czerwienią. Za nią stała jej matka i Eden. Tylko oni mogli teraz tu przebywać. Nikogo innego nie wpuszczono, nie mieli takiego prawa. Ale i tak wszystko słyszeli pod drzwiami lochów. Każde słowo, każdy szmer.
- Meduzo, moglibyśmy się dogadać...- zaczęła królowa, robiąc krok do przodu, ale ta mocniej przycisnęła sztylet do swojego gardła. Cofnęła się.
- Kpisz sobie Violet. Kpicie sobie. Nigdy nie dostaniecie tego co chcecie. Odebraliście mi wszystko, teraz moja kolej.
- O czym ty mówisz?
- Nic nie jest za darmo. To stare greckie porzekadło, które doskonale przekłada się na nasze czasy.Będziesz musiał zapłacić wysoką cenę, zobaczysz. Ludzie widzą co chcą widzieć, a tak mała ich ilość czyni prawdziwe dobro. Przygnębiająco. Lecz kiedy przyjdą czasy zemsty, kiedy planety za osiemnaście dni dokładnie, ustawią się w rządku ładnie, giganci zejdą na ziemię- przycisnęła sztylet do szyi, a strużka krwi spłynęła na posadzkę- zmieni się wszystko, to już nie będzie świat jaki znacie, a ty- spojrzała na Lottie- ucierpisz na tym najbardziej.
          Po tych słowach wbiła sobie sztylet w gardło.
- Dlaczego jej nie powstrzymałaś?- spojrzała na mamę. Mogła zabrać jej ostrzę siłą woli, ale nie zrobiła nic takiego. Wzruszyła ramionami i podeszła do ciała meduzy. Zamknęła jej powieki palcami.
- Dzieci, uspokójcie się...
- Dlaczego wszystko jest nie tak?! Odkąd jest tu człowiek, wszystko zaczyna się psuć!- krzyknęła. Nigdy nie krzyczała.
- Ttie, daj spokój.- a Eden nigdy nie mówił do niej w zdrobnieniu, wymyślonym przez Fernando.
         Lottie zniknęła. Słychać było tylko głośny trzask drzwi. Eden poszedł za nią, ale  w środku drogi zdecydował, że to tylko pogorszy sprawę. Najlepiej będzie, jeśli ona sobie sama teraz wszystko przemyśli i uspokoi się. Usiadł na schodach i przeczesał palcami włosy.Obok niego znalazła się brunetka. Sam zaczął podejrzewać, że to wszystko ma jakiś związek właśnie z nią.
- Eden..- położyła mu dłoń na ramieniu.
- Zostaw mnie.
- Eden...- przytuliła się do jego pleców, ale ten wstał i spojrzał na nią ciemno zielonymi oczami.
- Nie zbliżaj się do mnie nigdy więcej.
- Ale ja chcę.
- Jesteś tylko człowiekiem, nie interesuję mnie, czego chcesz.- powiedział oschle i minął ją na schodach. Zranił. Zabolało.
Miało.
          Łzy piekły ją pod powiekami i pobiegła zraniona do swojego pokoju. Wiedziała tylko tyle, że wszystko zaczyna się im walić. Że w zamku coś się dzieje. Może to odpowiedni powód, by uciec? Wszyscy są zmieszani i nie wiedzą co robić, są zagubieni. Dla niej to szczęście w nieszczęściu. Umarła jedna z nich, ale przecież to wampir. Oni zabijają codziennie setki ludzi i nikt o tym nie mówi. Życie jednego wampira na życie szesnastu osób wypada marnie. Już miała zmieniać nowe buty na te znoszone i wygodniejsze, ale usłyszała coś przez otwarte okno. Lottie siedziała przy stawie i rzucała kamyczkami, które odbijały się od dna ponad pięć razy, Liczyła.Obok niej siedział Marco i chyba dopiero przyszedł, bo zaczęli rozmawiać.
- Czasami tęsknie za byciem człowiekiem. Nie ma się tak popapranych spraw jak dbanie o cały świat czy coś.- powiedziała Lottie. Marco zaśmiał się i objął ją ramieniem, przyciskając do swojego boku.
- Jestem wampirem od kiedy pamiętam. Straciłem pamięć przy przemianie więc nie wiem jak to było być człowiekiem.Opowiesz mi o tym?
          Uśmiechnęła się delikatnie.
- Bycie człowiekiem... Spójrz, różnię się od nich jedynie kłami i moimi zdolnościami. Jestem nadal wrażliwa, uczuciowa i delikatna. Szczególnie, kiedy o nim myślę. Ale popatrz, życie ma się jedno, nawet jeśli jest wieczne, nie wiadomo co może się stać. Kiedy jesteś człowiekiem, żyjesz chwilą bo wiesz, że to się jednak skończy szybciej niż myślisz. Zanim się obejrzysz to będziesz stał na Trafalgar Squere w Święto Dziękczynienia i będziesz się palił. 

1 komentarz:

  1. Ile emocji! Trochę się pogubiłam, ale przeczytałam to drugi raz i mniej więcej zrozumiałam niektóre rzeczy.
    Nie chcę się wtrącać, ale nie pisz na początku o tym co będzie w danym rozdziale, bo to troszkę psuje ciekawość. Chyba, że pisz o tym na końcu jako podsumowanie :)
    Czekam na więcej!
    pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń